Pierwszy finał WOŚP z 10 milionami złotych!
Do finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Barcin przyłączył się w 1994 roku. - Dostaliśmy wtedy 80 serduszek i jeden plakat – wspomina Artur Jakubowski, który w najbliższą niedzielę, 30 stycznia, poprowadzi swój 29 finał, a 28 w Barcinie. Przez ten czas impreza ewoluowała – od relacji na żywo w dawnych siedzibach TVL Barcin i domu kultury, poprzez grania w hali widowiskowo – sportowej i od trzech lat w nowym lokum MDK. Powspominajmy zatem.
Można śmiało powiedzieć, że Artur Jakubowski, dyrektor Miejskiego Domu Kultury jest „twarzą” barcińskiego, orkiestrowego grania. Jego charyzmę szczególnie widzimy podczas corocznych licytacji. Zresztą, była ona już widoczna podczas pierwszego zorganizowanego finału Orkiestry w Barcinie (pierwszy ogólnopolski finał odbył się 3 stycznia 1993 roku, Barcin do tego wydarzenia dołączył w 1994 roku – przyp. red.).
To hulało, grało i ludzie wiedzieli o co chodzi
- Byliśmy grupą licealistów i prowadziliśmy grupę teatralną „Zgoda”. To było kilka osób z Barcina, które postanowiły, że zrobią finał Wielkiej Orkiestry. Nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać, ale pomógł nam Sławomir Różański. W jakiś sposób nas pokierował, że otrzymaliśmy pozwolenie Orkiestry na prowadzenie zbiórki, chociaż to wtedy - o ile dobrze pamiętam - nie było to chyba wymagane. To była kartka ksero. Teraz ktoś by powiedział, że to jest jakiś szwindel, i że ktoś próbuje coś nielegalnie robić. Wtedy moim zdaniem wynikało to z wzajemnego zaufania – choć dobrze, że dzisiaj to jest rozliczane tak transparentnie, bo zmieniły się czasy – ale wtedy to był ogromny spontan – mówi.
Licealiści na dzień finału przygotowali scenki kabaretowe. Powstały na podstawie nagranych na magnetowidy, programów kabaretowych emitowanych w telewizji.
- Dostaliśmy 80 serduszek i jeden plakat. W ciągu dnia trwała zbiórka pieniędzy. Spotykaliśmy się z dużym aplauzem i wdzięcznością ludzi, że w Barcinie coś się dzieje. Wtedy to był już drugi finał. To hulało, grało i ludzie wiedzieli o co w tym wszystkim chodzi. Puszki mieliśmy zrobione po herbacie w granulkach – dodaje.
Finał odbył się w sali, w której później funkcjonowała biblioteka, a dziś mamy salę widowiskową i kinową Miejskiego Domu Kultury. Ku zaskoczeniu młodych występujących, sala w której występowali, zapełniona była po brzegi. Ludzie stali nawet na korytarzu.
Stan euforyczny i jeden banknot
Podczas pierwszego, barcińskiego finału WOŚP nie było jeszcze licytacji, ale zebrana kwota i tak była przyzwoita. - Na bieżąco liczyliśmy pieniądze. Pamiętam, że jak mieliśmy już 9 milionów z kawałkiem to powiedziałem spontanicznie ze sceny, że dobijamy do dychy. Wtedy jeden z mieszkańców, do dzisiaj pamiętam kto to był, podarował nam milionowy banknot.
Warto w tym momencie przypomnieć, że był to pierwszy i ostatni finał podczas, którego zbierano jeszcze miliony złotych. Już 1 stycznia 1995 roku nastąpiła w Polsce denominacja złotego, gdzie jeden nowy złoty odpowiadał 10 000 starych.
Zapytany o emocje, jakie towarzyszyły pierwszemu finałowi WOŚP, i późniejszych jego odsłonach, Artur Jakubowski przyznał, że... to był stan euforyczny. - Teraz są duże emocje, jest duża radość, jest fajnie, ale wtedy to było tak, jakby człowiek unosił się kilka centymetrów nad ziemią – słyszymy.
Luźna atmosfera
Kolejne finały odbywały się już w hali widowsko - sportowej, i w których organizację zaangażowała się również nauczycielka Zofia Czyżewska. To ona zajęła się stroną finansową i organizacją wolontariuszy, a Artur Jakubowski częścią artystyczną. - Świetnie nam się pracowało - podkreśla.
Wielu z nas z sentymentem wspomina te spotkania, także nasz rozmówca. W hali panowała luźna atmosfera. Czasy się jednak pozmieniały, szczególnie wymogi organizacyjne i przepisy. - Teraz, żeby zrobić koncert w hali należy działać zgodnie z ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych. Nakłada ona na organizatora bardzo dużo obowiązków, które łączą się z kosztami. To jest odpowiednia liczba ochrony, zabezpieczenie medyczne, łącznie z tym, że karetka musi stać przez cały koncert. Czasy beztroskiej organizacji finałów się skończyły, a po tragicznych wydarzeniach z Gdańska, ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych została jeszcze bardziej wyśrubowana. To ogromna odpowiedzialność. My oczywiście to potrafimy robić, ale to są gigantyczne koszty – podkreśla dyrektor.
Najmniejsza telewizja świata
Nasz rozmówca wraca też do czasów, kiedy w dniu finału WOŚP w dawnej siedzibie Miejskiego Domu Kultury w Barcinie przy ul. Mogileńskiej przygotowywano programy na żywo. - To był szalony dzień dla wszystkich pracowników. Rano robiliśmy kilkugodzinny program telewizyjny, zaczynał się od 9 i trwał do godz. 13, 14. Potem z całym sprzętem trzeba było pojechać do hali, wszystko rozpakować, podłączyć, zainstalować, zagrać finał w hali, który trwał od godz. 17 do 20.30, zabrać sprzęt z hali, wrócić i zrobić jeszcze podsumowanie na żywo.
Przedtem wejścia na żywo realizowano w dawnej siedzibie Telewizji Lokalnej, która mieściła się na ostatnim pietrze w tzw. hotelowcu w Barcinie. - Do tego małego studyjka wchodziło mnóstwo ludzi. Tam kiedyś nawet cały zespół Relaks śpiewał… były też licytacje telefoniczne, które prowadziliśmy przy Mogileńskiej jednej i drugiej.
- Bardzo mile wspominam też wyjazdy do Warszawy, a było ich kilkanaście, do sztabu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, po gadżety i na wywiady z Jurkiem Owsiakiem. Kiedyś to było wydarzenie do Barcina. Mało który sztab czy dom kultury mógł pochwalić się tym, że pojechaliśmy tam i zostaliśmy przyjęci. Jurek Owsiak nazwał nas najmniejszą telewizją świata. Raz nawet materiał, który nagrała Telewizja Lokalna, w trakcie pobytu w Warszawie, zostało wykorzystane w materiałach w dużych telewizjach. Dzisiaj to wszystko można zrobić za pomocą internetu. Wszystkie spoty, zapowiedzi Jurka Owsiaka, to wszystko mamy na stronie Orkiestry. Jeśli chodzi o gadżety, każdy sztab dostaje pakiet podstawowy, ale my niejednokrotnie domawiamy wiedząc, że one cieszą się największym zainteresowaniem.
Artur Jakubowski wspomina dalej: - Przez te lata każdy finał był inny i ciekawy. Mnie najbardziej jednak fascynowało, że na ten jeden dzień, ludzie są naprawdę dla siebie mili, że potrafią się uśmiechać. Nie wiem co ma w sobie Wielka Orkiestra, taką magiczną sprawczość, która powoduje, że tego dnia ludzie są dla siebie mili. Dla mnie to taka druga Wigilia. Ten dzień ma wymiar także takiej wspólnoty. Różne osoby z różnych sektorów i branż potrafią tego dnia się skrzyknąć i zrobić coś fajnego. Mam nadzieję, że ta spontaniczność pozostanie, aczkolwiek jest ona niestety zabijana przez te wszystkie wymogi i przepisy – usłyszeliśmy na koniec.